3 lutego 2015

A-psik! oby to był ostatni kich zimy

Od paru tygodni mamy  w be beznadziejną, brzydką, denerwującą, dokuczliwą, fatalną, francowatą, kiepską, lichą, marną, niedobrą, nieładną, nieprzyjemną, obmierzłą, obrzydliwą, ohydną, okropną,  parszywą, paskudną, popieprzoną, przebrzydłą, wredną, wstrętną pogodę.
 Najsamprzód lało, lało i lało... aż lokalne strumyki i rowy przestały mieścić wodę, która rozlewała się na wszystkie strony. Jadąc do karefiura przez kilka km z obu stron drogi mogliśmy podziwiać jeziora powstałe na kilkuhektarowych kukurydziskach, łąkach i temu podobnych użytkach rolnych.Tylko nasz znajomy łabądek i stada dzikich kaczek wydawały się być wręcz zachwycone takim stanem rzeczy. Łabędź wcześniej przeważnie siedział na środku zaoranego pola, co wydawało się nam wielce niewłaściwym miejscem dla tego pięknego, majestatycznego ptaka.W wodzie o wiele lepiej się prezentuje.

Od czasu do czasu trochę to wszystko podmarza i mamy fajową rozbijdupę rano. Tutejsi drogowcy jednak nie dają się łatwo zaskoczyć - nawet tu po wsi zasuwają piaskarki. Zastanawiam się tylko, czy zapieprzając po wsi jak z macochą do piekła posypią więcej jak dwa ziarnka piasku na km, no ale może to nowoczesny sprzęt i działa dobrze właśnie w ten sposób... nie znam się.
Co parę dni zima se przypomni, jaki opad jest właściwy dla tej pory roku i popaprze śniegiem. Czasem nawet rano jest jeszcze biało za oknem. No ale momentami ciężko się zorientować o jaką porę roku chodzi. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu z wieczora po paru dniach gigantycznej piździawicy nagle zaczęło błyskać i grzmieć, a potem dawać ostro gradem... A ten wiatr fiuuu przez tydzień non stop. Cholibka, jak wracam z roboty, przez pół drogi mam  z górki, ale pod wiatr jechało się, jak pod stromą górę i jeszcze oddychać chwilami nie można było do tego - powrót do domu zajmował mi 45 minut zamiast 25. Dobrze, że akurat nic pilnego nie miałam w planach... a jak się zmęczyłam!

Otuchy dodaje mi widok mijanych codziennie po drodze pierwszych kwitnących krzewów i kolorowych krokusów w ogródkach, bo to chyba znak, że wiosna tuż tuż W mojej donicy w ogrodzie tulipany mają już 5 cm wzrostu. To moje pierwsze tulipany w Belgii, więc jeszcze nie wiem, czy ślimaki je jedzą czy nie.
Jedyny pozytyw zimy to brak komarów i ślimaków. Na te pierwsze Młody ma uczulenie - każde ukłucie to okropna opuchlizna i ból (jak po pszczole) i tygodniowe ropienie - fatalna sprawa dla malucha. Te drugie parszywce zeżrą dosłownie wszystko, tylko trawy się nie chwycą. W zeszłym roku opędzlowały mi wszystko, co posadziłam - i koper, i sałatę, i pomidory, a nawet cebulę i szczypiorek. Bratki siałam trzy razy, ale tylko jeden sztuk się ostał w donicy i to podchlany lekko. Doszłam więc do wniosku, że sadzenie i sianie czegokolwiek tutaj nie ma najmniejszego sensu, bo skoro wszystko mam pryskać na ślimaki i zarazy wszelakie, to lepiej kupić gotowe. 

Oprócz wodolubnej zwierzyny z tej durnej aury wielką uciechę mają jeszcze wszelakie obrzydliwe mikroby. Grypa od jakiegoś czasu czuje się doskonale w be, w przeciwieństwie do tych, którzy mieli nieprzyjemność bliższego zapoznania się z tym wirusem. W niektórych klasach grypa położyła do łózka połowę dzieci, nie omija też nauczycieli i rodziców. U nas też po kolei rozkłada wszystkich na łopatki. Najpierw Młody przyniósł katar, choć mu mówiłam, żeby z przedszkola niczego nie brał do domu, się nie posłuchał szczyl jeden. No i musiał poleżeć 3 dni w łóżku z gorączką. Dla niego to tragedia, gdy wszystko przestaje mu działać jak należy. Taki biedny wtedy. Gdy dostanie syrop przeciwgorączkowy, wydaje mu się, ze jest zdrowy i próbuje robić to wszystko, co zwykle - wyjmuje klocki, każe włączać bajkę na małym tizolku, prosi o jedzenie... ale po minucie wlecze się ze spuszczoną głową  z powrotem do łózka. Dziś już jest zdrowy chyba, bo dokazuje za wszystkie dni. Zjadł też pierwszy od 3 dni posiłek - kromkę z szynką i paluszki, i nawet kawałek czekolady na deser. Więc jest nadzieja, że niedługo  zostanie wygoniony do przedszkola.
Najstarsza najodporniejsza w tej rodzinie chorowała jeden dzień, no może półtora - wysoka gorączka, osłabienie - jeden dzień w łóżku, drugi już przy kompie... ale, co tu się dziwić,  w poniedziałek była wycieczka do świątyni czekolady Cote D'or. Myślę, że każdy w takich okolicznościach by pieronem wyzdrowiał.
liczenie łupów po powrocie z Cote D'Or
Druga Młoda leży od wczorajszego wieczora.... znaczy nie całkiem leży, bo jej akurat dostała się wersja premium... z lataniem do kibla. M też dziś był w robocie tylko parę minut, ale ma nadzieję, że jutro wróci do roboty, bo przecie dopiero co półtora miesiąca był na zwolnieniu. Więc siedzi pod kołdrą cały dzień i łykając aspirynę z całych sił stara się wyzdrowieć. Mam nadzieję, że się mu uda. Ja zaś z całych sił staram się NIE zachorować, bo ja nie mam czasu na takie pierdoły jak grypa. 

Życzę wszystkim dużo zdrowia i niekończącej się wiosny w duszy.


2 komentarze:

  1. i znowu bylam i sobie poczytalam,pozdrawiam i zdrowka zycze Agnieszka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za odwiedziny. Pozdrawiam również :-)

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima