4 września 2015

Pieniądze szczęścia nie dają...?

 Każdy pewnie przynajmniej raz w życiu  usłyszał od kogoś, że pieniądze szczęścia nie dają, że szczęścia nie można kupić... Hm... nie do końca się z tym zgadzam.


W sumie też uważam, że można być zadowolonym ze swojego życia nawet nie mając nic... Można. W każdej sytuacji można się odnaleźć, w każdym miejscu i okolicznościach można z drobnych okruchów radości, uśmiechów, kolorów, miłości, ciepła można zbudować swoje wielkie prywatne szczęście, a nawet Szczęście. Można. 

Moim hasłem życiowym było i jest : 

Gdy nie jest tak źle, żeby gorzej być nie mogło,  to już jest powód do zadowolenia. 

Odkąd pamięcią sięgam, byłam ogólnie zadowolona ze swojego losu. Co nie znaczy, że nie narzekałam, nie wściekałam się, nie płakałam, nie wpadałam w panikę w pewnych okolicznościach. W końcu jestem tylko człowiekiem i to bardzo uczuciowym, a  chwilami wręcz emocjonalnie niezrównoważonym. Ogólnie jednak uważałam i uważam siebie za osobę szczęśliwą.

Nadeszła jednak chwila, gdy zostałam mamą - ten etap życia, w którym na fundament naszego szczęścia składają się głównie zadowolenie, zdrowie i uśmiech naszych dzieci. Wtedy zaczęło docierać do mnie, że stwierdzenie, iż szczęścia nie można kupić jest nieprawdziwe.  Zauważyłam, że w pewnych sytuacjach jednak można by kupić szczęście, gdyby się miało za co...

Mówicie, że to niedorzeczne?  A musieliście skompletować wyprawkę szkolną dziecka  nie mając kasy? A patrzyliście na łzy rozczarowania dziecka, gdy oświadczaliście mu, że na wycieczkę szkolną nie pojedzie?/nie zapiszecie go na basen ani na taniec, że nie pojedziecie na wakacje/święta do babci, bo nie macie pieniędzy? Obserwowaliście przez tygodnie jak wasze najukochańsze dziecię idzie do szkoły w starych powyciąganych, poplamionych, za małych lub za dużych ciuchach po kuzynkach albo ze szmateksu, w butach podartych i za małych o rozmiar, podczas gdy koleżanki noszą najmodniejsze, markowe ubranka? A zachorowało wam kiedyś dziecko w momencie, gdy wasz portfel świecił pustkami a wypłata dopiero za 3 tygodnie i to już rozdysponowana co do grosza? Brakowało wam na owoce, mleko, chleb, mydło,  dentystę, alergologa, okulistę...? 

Doświadczałam tych wszystkich sytuacji i będę się upierać, że w takich okolicznościach można by było sobie dokupić szczęścia za pieniądze, gdyby się je miało. Choć pamiętam, że w tych cięższych czasach, trudniejszych chwilach,  potrafiliśmy mimo wszystko nazbierać okruchów szczęścia, które pozwoliło nam przetrwać z uśmiechem i optymizmem do lepszych czasów, ale... Ale mimo, że mogło być gorzej, to mogło też być lepiej... gdyby się miało pieniążki...

Dziś właśnie żyjemy w tych lepszych czasach. Dużo lepszych. I jestem zdecydowanie bardziej szczęśliwa i zadowolona, bo mam wystarczające pieniądze potrzebne do normalnego życia. Nie chodzi o bogactwo, a willę za basenem, o Lamborgini pod domem, o wakacje na Krecie czy innym tam zwierzaku... Chodzi o normalność. Zwykłą, kurza stopa,  normalność - tylko tyle i aż tyle.

Dzisiaj nie umieram ze strachu, że dziecko złapie przeziębienie, a ja nie mam nawet na syrop przeciwgorączkowy. Dziś nie muszę się martwić skąd wytrzasnąć pieniądze na ubrania, przybory szkolne. Jedzenia mamy pod dostatkiem i to nie tylko chleb i margarynę - kupujemy bowiem wszystkie owoce świata, jemy ryby i mięso, a nawet słodycze i chipsy. Ba, raz na jakiś czas możemy zjeść w restauracji. A tak,W RESTAURACJI. W tym kraju większość ludzi co najmniej raz w tygodniu jada "na mieście", to nie jest jakaś fanaberia tylko zwykła rzecz, bo ceny nie są kosmiczne. Raczej nie kupujemy więcej niż potrzeba, wybieramy zwykle  najtańsze produkty, ale też nie przesadzamy z tym oszczędzaniem. Jemy różne rzeczy, a nie tylko przez cały rok chleb z musztardą (moje jedzenie z czasów liceum). 
Ubrania często dostajemy używane, ale nie wstydzimy się ich nosić, bo to tutaj, nawet wśród zamożnych ludzi, jest rzeczą normalną. Flamandowie też nie lubią wydawać kasy, jeśli nie muszą i nie lubią wyrzucać dobrych rzeczy. Sami często kupują na wyprzedażach i w lamusach, co się tylko da. Jednak od czasu do czasu oczywiście kupujemy też nową odzież, kupujemy buty. Metodą testowania doszliśmy nawet do wniosku, że lepiej kupić markowe i droższe rzeczy, które posłużą przez rok niż tanie badziewie, które nie dość, że często niewygodne, to łatwo się niszczy - czasem już po pierwszym włożeniu/wypraniu ląduje w koszu na śmieci. Jednak są sklepy, gdzie są dobre tanie rzeczy, są letnie i zimowe wyprzedaże, gdzie markowy ciuch, czy buty można kupić za parę centów. 

Ważne, że MOGĘ kupić dzieciom nowe buty, gdy tylko stare przestaną się nadawać do użytku z powodu wyrośnięcia czy wydeptania, że MOGĘ kupować skarpety, majtki, portki i swetry, gdy tylko zobaczę, że są potrzebne, a czasem nawet TYLKO DLATEGO, że są ładne, że się podobają, że Młode chciały by takie mieć. A wtedy, widząc radość w dziecięcych oczach, wiem, że właśnie kupiłam mały okruch szczęścia.

Jeździmy na wycieczki prawie co tydzień, bo paliwo jest tanie w stosunku do zarobków (jedna dniówka = pełny bak = tysiąc kilometrów), a dzieci mają bilety w większości muzeów, zamków itp, za darmo albo za jakieś symboliczne pieniążki. Autobusami za darmo jeżdżą dzieci do 6 lat, pociągami do 12 lat za free. To ułatwia i umila życie - tak kupujemy odrobinki szczęścia dla siebie.

Chodzimy na spokojnie do dentysty, bo dzieci mają leczenie za darmo, a dorośli spory zwrot nawet na podstawowym ubezpieczeniu. Do tego na wizytę czeka się najwyżej dwa tygodnie, a często tylko  kilka dni, po czym kolejne wizyty są co tydzień albo i częściej, a sprzęt i dentyści pierwsza klasa.

Nie wyrywamy sobie włosów z głowy, gdy padnie jakiś sprzęt w domu - pralka, odkurzacz, lodówka, komputer. Ceny bowiem są przystępne w stosunku do zarobków i  mimo, że taki nieplanowany wydatek to nic fajnego i wymaga pewnych wyrzeczeń, jednak przeważnie wystarczy przycisnąć pasa przez jakiś czas i bez większych problemów kupi się nowy sprzęcior.
kiedyś unikałam takich miejsc, bo łzy w oczach dziecka bolały

No i w końcu nadchodzi wrzesień i szkoły zaczynają zaglądać do naszych rodzicielskich portfeli. Jeszcze kilka lat temu już od początku wakacji myśl "za co ja kupię te wszystkie książki, zeszyty, kredki, linijki, plecaki, buty, stroje na wf, czym zapłacę za ubezpieczenie, komitet rodzicielski itede?" nie dawała mi zasnąć przez wiele nocy. A przecież pracowałam uczciwie i to tyle lat, ale nie mogłam nawet dzieciom podstawowych rzeczy zapewnić, nie mogłam kupić swojego spokoju i szczęścia, bo nie było za co.

Teraz ta pora szkolno-wrześniowa też jest niezbyt przyjemna, jest również kosztowna, i trzeba jakoś inaczej rozplanowywać wydatki, by ogarnąć wszystko, by na nic ważnego nie zabrakło. Jednak jest w miarę spokojnie. Nawet jak na coś dziś zabraknie, to jakoś wybrniemy z tego.

No ale też wybraliśmy w tym roku pakiet rozszerzony - nasze kursy językowe,  akademia muzyczna... Bo niby dlaczego mielibyśmy nie zapisać dziecka na taniec, skoro jest taka możliwość, skoro znowu możemy dokupić trochę szczęścia.

Po pierwszych dwóch dniach Młodej w akademii już  nie mam wątpliwości, że i tym razem kupiliśmy szczęście. Już w środę, gdy przymierzyła w szkole i otrzymała strój baletnicy, wracała do domu jak na skrzydłach. Wczoraj mieli pierwsze ćwiczenia. Gdy widziałam z jaką dumą prezentuje pierwsze kroki, jakich się nauczyła, gdy słuchałam z jakimi emocjami opowiada całą godzinną lekcję, streszcza rozmowy z nowymi koleżankami, wreszcie, gdy widziałam,  jak cieszy się, że będzie mieć tyle nowych koleżanek - prawie płakałam ze szczęścia. A wystarczyło 92 euro za rok w akademii + 70 euro za strój - czy to wysoka cena za kolejny kawałek szczęścia?
Pewnie, że można żyć bez baletu i być szczęśliwym, ale można też zapłacić i być szczęśliwym jeszcze bardziej, choćby tylko przez chwilę. Żyjemy raz (jakoś się nie nastawiam na życie po śmierci, bo tego póki co nikt nie udowodnił) i uważam, że trzeba z tego życia wycisnąć ile się da. Jeśli możemy coś kupić, to trzeba to zrobić.

Zresztą zwykła nauka Młodej nie jest jakoś okropnie kosztowna. Wszak w naszej szkole podstawowej - jak już mówiłam nie raz - podręczniki, zeszyty, przybory szkolne i inne materiały są za darmo. Tylko dodatkowe rzeczy będziemy musieli opłacić. W tym roku też będzie obóz sportowy, więc minimum 50 euro za trymestr wyjdzie na pewno. Napoje na obiad kupowane w szkole i sklepie są w tych samych cenach, tyle, że w szkole trzeba zapłacić za 3-4 miesiące na raz. Opieka podczas godzinnej przerwy południowej to 25 euro za rok. Reszta na fakturach to jakieś drobnostki. Koszulki z logo szkoły mamy z poprzednich lat, spodenki czarne też są w zapasie. Tylko jakieś buty nowe na wf trzeba jeszcze zdobyć, bo na razie mamy tylko białe "ćwiczki", a w zeszłym roku stwierdzono, że jednak lepsze jakieś adidasy, bo sporo zajęć jest na podwórku. Przedszkolak kosztuje jeszcze mniej, bo obozu nie ma.
Szkoła średnia już trochę bardziej kosztowna. Podręczniki i przybory trzeba było kupić - skończyły się dobre czasy hehe. Książki kosztowały 110 euro. Poza tym dwa notatniki A4, 2 zeszyty B5, 6 chudych segregatorów oraz kredki, długopisy, linijka, gumka  i kalkulator, do tego odzież: koszulka i dres z logo szkoły oraz fartuch kucharski  i buty na w-f. To wszystko myślę w 100 euro się zmieściło, ale nie liczyłam dokładnie. Poza tym dojdą wydatki na wycieczki i obozy. Już za tydzień mają bowiem dzień przyjaźni w jednym z ośrodków Bloso nad jakąś wodą, co kosztować będzie około 40 euro (nocleg, śniadanie, obiad, kolacja).

Nie ukrywam, będziemy musieć pokombinować, żeby wyrobić się z wszystkimi wydatkami, ale jestem pewna, że katastrofy nie będzie, najwyżej kilka rzeczy zapłaci się z opóźnieniem (to zwykle kosztowne, bo upomnienia są drogie, ale czasem się zdarza hehe), choć niekoniecznie.

Nie jesteśmy bogaci, nie jesteśmy nawet zamożni, ale wreszcie mamy pieniądze na wszystko, co potrzebujemy, a nawet czasem odrobinę więcej. I możecie sobie wszyscy mówić, że pieniądze szczęścia nie dają, że od pieniędzy się ludziom w dupach przewraca. Ja będę się upierać przy swoim, że i owszem dają szczęście. Dziś bowiem wiem, że  człowiek jest o wiele szczęśliwszy, gdy ma wystarczającą ilość pieniędzy, by nakarmić dzieci, wyleczyć, ubrać a także by zapewnić im wesołą i ciekawą rozrywkę i kupić zabawki.

Trzeba pamiętać, że są w życiu ważniejsze od pieniędzy rzeczy, jak rodzina, zdrowie, uśmiech, ale nie należy zapominać, że z braku pieniędzy zabiera się dzieci rodzicom, że nie mając pieniędzy nie można żyć zdrowo ani się leczyć, że będąc głodnym i źle ubranym częstokroć nie ma się chęci do uśmiechu, do bycia miłym dla innych. Nie mając samemu nic, ciężko jest też np pomóc innym.

Wkurzacie się pewnie, gdy po raz kolejny piszę, jak to jest mi teraz dobrze w tej Belgii, jak się chwalę na co mnie to nie stać, jaka to ta Belgia fantastyczna jest i czadowa. Ale ja się po prostu nie mogę nacieszyć tym faktem, że wreszcie mogę normalnie żyć. Przez większą część życia słyszałam, że nie mamy pieniędzy na to, na tamo, na siamto, na owamto, bo nie było na podręczniki, na jedzenie, na ubranie, na odkurzacz, na pralkę, na płytki, na studia, na nic nie było. Ten sam tekst padał potem z moich ust, gdy to ja zostałam matką. Obiecywałam sobie, że moje dzieci będą mieć na wszystko, co ja nie miałam. Na ubrania, by się nie wstydzić w szkole. Na wyjścia, wycieczki i imprezy, by nie być uznawanym za fujarę i dzika. Na szkołę, gdy będą chciały się uczyć. Na duże mieszkanie, żeby nie stać godzinami w kolejce do kibla. Na hobby, na zabawki, na książki. Okazało się, że nie mogę spełnić tych obietnic, że się nie da i to bolało, ale trzeba było z tym żyć, trzeba było się pogodzić. Przypadek sprawił, że nasze życie się zmieniło, że po przeżyciu w niedostatku połowy swojego czasu na Ziemi (a może więcej) w końcu los się nam odmienił. Dlatego tak to teraz przeżywam, cieszę się każdym dupersztykiem. Nie chodzi o to, że to  Belgia, bo to zupełny przypadek, ale tak się złożyło, że właśnie w tym a nie innym kraju zaczynamy doświadczać normalności. To tak gwoli wyjaśnienia...

A wam zdarzyło się kupić kawałek szczęścia?

12 komentarzy:

  1. rozumiem twoje szczęście i radość prawie każdy kto ma dzieci chciał by dla nich jak najlepiej przede wszystkim by miały lepiej jak My. Tylko niestety nie każdy ma to szczęście i okazje by pojechać do innego kraju zarobić odbić się od dna i żyć jak poczciwy człowiek. Oby żyło się wam coraz lepiej i spało spokojniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem, że nie zawsze jest możliwość. U nas to w sumie też był to zwykły przypadek, że akurat trafiła się możliwość wyjazdu. Dla Ciebie też wszystkiego dobrego, oby los sprzyjał Wam i Nam :-)

      Usuń
  2. Cześć
    Czytam i powiem ze bardzo ucieszyłam się że poruszyłaś ten temat. Bardzo duzo racji jest w tym co piszesz i jesteśmy niestety w mniejszej części nas Polaków zadowolonych z życia na Belgijskiej ZIEMI . A może przyznających sie do tego zadowolenia?

    Mówisz drobnostki : za które tszeba zapłacić w podstawówce .Picie, jedzenie,małe sumy na wycieczkę( bo nawet jak 40 € to można je zarobić za 3-4 godziny pracy. A jest tam wycieczka,sniadanie, obiad i nocleg -czy to dużo?) wycieczka jednodniowa 15-20€. jeszcze 25-30€ dodatkowe oplaty które tszeba zapłacić.
    Ale te drobnostki w ustach wielu Mam -są wielkimi sumami. Wtedy wiekszość tych dziewczyn nie pamięta( a może nie chce pamiętać) o podręcznikach, ołówkach ,piórach, kredkach i wszystkim innym co ich maluchy dostają za darmo . Nie mówiąc juz o zniszkowych lub darmowych biletach ...tu i tam,o dentyscie za darmo czy o lekarzu gdzie zwrot jest bardzo duzy ,a jeszcze przy statusie dużej rodziny prawie 100%. Biblioteka,niektore zajecia pozalekcyjne za mala opłata czasem to 20 € a czasem to nawet 100€ ale to za cały rok . Czy to naprawde tak duzo . Wiem nazbiera sie troche ale niezapominajmy ze rodzinne tez nie jest małą sumą ( rosnącą razem z dzieckiem) która co miesiąc wpływa na konto.
    Tragedia zaczyna sie dopiero jak dziecko wychodzi z tej podstawowki ... Ta tragedia (moim zdaniem) jest mocno przesadzona w ustach niektórych rodziców .

    My ( znaczy ja i mój wybranek ) nie mamy dzieci, (to nie my tak zdecydowaliśmy ,życie zdecydowało za nas) i może ktos powie ze nie mam prawa sie wypowiadać na ten temat . Ale to z moich poborów co miesiąc 500€ odciągają na tą szkole,zarobki dla nauczycuieli,bilety dla dzieci i wiele innych rzeczy ...
    I ja nie narzekam, nie płacze z tego powodu. Nie mówie ze Belgia jest ''pojebana''. Nie pytam dlaczego ja musze płacić za książki twojego dziecka?
    Dlaczego ...bo chce pracować i pracuje, nie musze sie martwic ze pralka pogniewała sie na mnie, a odkurzacz sie obraził i nie chcą ze mną współpracować. Ide i kupie nowy- bez płaczu i tak jak piszesz zacisnac tszeba czasem pasa, żeby kupic ,ale nie jest to wydatek rzedu odkladania przez cały rok. a zarobki czy one są aż tak złe?

    Niema tragedi i mysle ze powinnismy docenić to co mamy i nauczyć cieszyc sie dużymi ale i małymi rzeczami.
    Piszesz ze pieniądze pomagają być szczęśliwszym , szczęśliwszym napewno -to prawda .
    pozdrawiam Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, tutaj gdy człowiek pracuje, to zarobi, nawet w byle jakim zawodzie, a ta darmowa szkoła jest na prawdę darmowa a nie tylko w teorii. No i rodzinne, miałam nawet o tym wspomnieć, ale mi umknęło. To jest spora kwota - nie jest tajemnicą żadną, bo sobie można wyguglować, że na trójkę dzieci jest 500 euro/mc i za taką kwotę można kupić ubranie, jedzenie, tornister, zapłacić za lekcje baletu, tenisa, kung-fu, czy co tam dziecko ma ochotę robić. No i tutaj nie ma jakiegoś chorego progu dochodowego. Pamiętam, jak zamieszkałam z moją dwójką u aktualnego męża, to wstrzymano mi to śmieszne polskie rodzinne, bo mąż zarabiał prawie 2 tysiące i co z tego, ze ja musiałam zrezygnować z pracy, co z tego, że rata kredytu wynosiła tysiąc złotych, a po zapłąceniu rachunków zostawaliśmy na minusie - nasze zarobki były za wysokie, by otrzymać 100z ł na dziecko. Gdy mąż wyjechał do Be natychmiast wstrzymano mi wypłatę alimentów (były nie płacił), bo widzieli tylko zarobki, pomijali fakt, że mąż tu nie mieszka pod namiotem i nie żywi się powietrzem (nie zgłaszałam, że wyjechał - miałam pomocną sąsiadkę w OPSie - słynny ostatnio z odbierania dzieci biednym rodzinom urząd w Nisku - by ich szlag trafił!)

      Tu jest jakoś normalniej, spokojniej, uczciwiej, mimo, że biurokracja większa i wkurzająca chwilami.

      Usuń
  3. Część Madziu , my już w Belgii bardzo chce się z tobą podzielić pierwszymi wrażeniami ale najpierw musze je uporządkować hehe syn poszedł do ostatniej klasy przedszkola i jest to skok na głęboką wodę, ale jakoś dajemy radę mam tylko problem z jedzeniem czy ciastko i soczek po południu też jest czy tylko rano.... Zgadzam się z tobą w 100% ceny szczęścia nie znają ci co nigdy bez kasy nie byli. Marzena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam w Belgii. Czekam na email z relacją z pierwszych i kolejnych dni. Co do ciastek i soku, to każda szkoła ma swoje zasady. Soczek (mleko, mleko czekoladowe) zasadniczo dozwolony jest tylko na południowej przerwie, poza tym woda (podczas zajęć też) - wystarczy mieć bidon, a czasem są w szkołach kubki, i można nabierać z kranu, bo woda jest dobra. Ciastka w naszej szkole u maluchów dozwolone są na popołudniu, gdy szkraby zostają na świetlicy. U starszych też na pierwszej przerwie o 10tej. Jak szkoła ma regulamin w necie to zajrzyj tam używając tłumacza google (albo podeślij nazwę szkoły na emajl to ci powiem, co jest w regulaminie) - bo pewno piszą :-)

      Usuń
  4. Pieniądze szczęścia nie dają, ale szczęściu pomagają. Jestem zadowolona i szczęśliwa, bo mam moją małą rodzinę, a do pełni szczęścia brakuje nam własnego kąta. Wierzę jednak, że kiedyś spełni się nasze marzenie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, własny kąt jest ważny i życzę Wam, by się kiedyś udało spełnić marzenie :-)

      Usuń
  5. Kolejny fajny wpis.Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś.Ja pochodzę z biednej rodziny i pamiętam jak chodziłam ubrana,jak zawsze na wszystko brakowało pieniędzy,dla dziecka to jest straszny wstyd i upokorzenie,do tej pory to pamiętam.Dlatego cieszę się,że moje dzieci mają inaczej i też nie żyjemy w bogactwie ale żyjemy normalnie.Gdy kupuje jedzenie nie zastanawiam się czy kupić owoce,bo w Polsce takie dylematy były.Jeździmy na wycieczki,na przeróżne imprezy,zwiedzamy i nie wydajamy na to żadnej fortuny. Teraz też zapisałam córkę na tańce zaczyna dopiero 26 września ale już nie może się doczekać i cieszę się,że mogłam spełnić jej marzenie,bo moich dziecięcych marzeń nikt nie wspierał.Jeżeli jej się spodoba to będzie super jeżeli nie to w przyszłym roku poszukamy czegoś innego.Żyjemy na razie tylko z pensji męża i rodzinnego ale stać nas na normalne życie i z tego się cieszę.Marzę jeszcze o własnym domu wiem,że na razie to niemożliwe ale w przyszłości mam nadzieję,że to się spełni.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj jest szansa na własny, na prawdę własny dom - można na niego uzbierać albo wziąć niedrogi kredyt.

      Moje Młode najpierw próbowały w skautach, ale się nie przyjęło. Potem była mowa o karate, ale sie nie złożyło. W końcu akademia muzyczna. Było lekkie zastanowienie - gitara, flet czy taniec. Rok musi chodzić, a potem będzie podejmować decyzję, co dalej :-)
      Wychodzę z założenia, że trzeba w życiu jak najwięcej rzeczy spróbować, by odkryć w czym się jest dobrym i do czego ma się talent. Siedzenie i gadanie, że to jest do kitu, do tamtego się nie nadaję nic nikomu nie da. A skoro mamy na to pieniążki to nawet nie ma się co zastanawiać - niech dzieci testują po kolei wszystkie kluby i możliwości na jakie mają ochotę, a nuż się spodoba, a nuż coś się nauczą, będą w czymś dobre i zaznają szczęścia.

      Ja od małego marzyłam o karate i jak tylko wzięłam pierwszą wypłatę postanowiłam spełnić swoje marzenie - trenowałam 7 lat i były to super czasy, miło wspominam i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki (a nie były to tanie dla mnie rzeczy, choć opłaty w sumie nie były wysokie). Nie udało mi się skoczyć na bunggy, zrobić kursu spadochroniarskiego i polatać balonem, ale moze jeszcze kiedyś i tego spróbuję :-)

      Usuń
  6. Magda pewnie ze pojawia sie mozliwosci i sprobujesz.skokna bandzi -podziwiam . Ja niby odwazna ale boje sie o kregoslup i tak juz obolaly😕. Pozdrawiam wszystkie dziewczyny . Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój kręgosłup też jest nietego - dźwiganie ciężarów od małego, spadnięcie z drzewa, wypadek, tłuczenie się po macie, praca, ciąże - wszystko zostawiło swój ślad, ale tak se myślę, że może po takim skoku by sie naprawił haha :-D

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima